Nazywała się Teresa Wollak. Ci, którzy znali ją nie tylko z widzenia, ale i z pogaduszek przy mocnej, parzonej kawie i papierosku nazywali ją Terenią. Uczniowie i harcerze, których rzesze całe wykształciła mówili o niej pani Tereska. Miała najdłuższy chyba warkocz w całym powiecie, głowę pełną mniej lub bardziej skomplikowanych nazw najróżniejszych roślin i zwierząt, którymi się pasjonowała i przepisów na najpyszniejsze ciasta z owocami, a serce wypełnione troską o innych. Kim była i skąd wzięła się w małym, ale jakże urokliwym Namyślinie? Jakie losy sprawiły, że trafiła tam do małej szkółki wypełnionej pasjonatami nauczania?
Urodziła się jeszcze w czasie trwania II Wojny Światowej w 1944 r. w Klewaniu w ówczesnym województwie Równe, na terenie byłego ZSRR. Gdy skończyła 5 lat wraz z rodzicami przyjechała do Polski. Najpierw zamieszkali w 1949 r. w Trzeboszowicach, w małej wsi w województwie opolskim, skąd w 1950 przyjechali do Reczyc, by ostatecznie osiedlić się w Namyślinie.
Ukończyła liceum Pedagogiczne w Myśliborzu i z dyplomem w ręku najpierw rozpoczęła swoją karierę zawodową jako nauczycielka w Szkole Podstawowej w Gudziszu, a stamtąd przeniosła do Szkoły Podstawowej do Namyślina. Już w czasie pracy nauczycielskiej ukończyła studia na Uniwersytecie Adama Mickiewicza w Poznaniu- kierunek biologia z chemią.
Jakim była nauczycielem? Jakim była człowiekiem?
Na pewno otoczonym dziećmi, które miały do niej zawsze tysiące pytań i które nie bały się radzić jej w najróżniejszych życiowych sprawach.
Na pewno sprawiedliwym, z emocjami wypisanymi na twarzy gdy opowiadała o dalekich krajach, które sama chciałaby zwiedzić, dzikiej przyrodzie, której nigdy nie widziała, ale przede wszystkim o pięknie tej przyrody najbliższej, która otaczała ją i jej uczniów w czasie wielu wypraw na łąki, do lasu czy nad pobliską rzekę.
Na pewno zaangażowanym w sprawy swoich wychowanków, których niezliczone ilości otaczała swoją opieką, ale także w sprawy swoich podopiecznych zuchów i harcerzy z drużyn zuchowych czy harcerskich, które prowadziła i z którymi organizowała ogniska, wycieczki rowerowe po bliższej i dalszej okolicy, czy też wyjeżdżała na rajdy i obozy w różne miejsca w kraju i za granicą.
Z całą pewnością można ją także nazwać nauczycielem - patriotą, co udowodniła wiele razy, będąc główną organizatorką obchodów wszelkich uroczystości państwowych, wielu czynów społecznych na rzecz lokalnej społeczności, czy też propagując wśród wielu pokoleń uczniów pieśni patriotyczne, które z takim zapałem sama śpiewała. Ba, by uniknąć przymusowego w czasach PRL wstąpienia do PZPR, została członkiem Ochotniczej Straży Pożarnej i z wielką werwą dopingowała w pracy i służyła wszelką pomocą swoim kolegom - strażakom.
Była także Tereska osobą bardzo cenioną przez całe grono pedagogiczne. Koleżanki i koledzy doskonale zdawali sobie sprawę z tego, że mogli na nią zawsze liczyć i, że gdy tylko zajdzie potrzeba wesprze ich czynem lub choćby tylko dobrym słowem.
Za swoją pracę dydaktyczno-wychowawczą otrzymywała wielokrotnie nagrody dyrektora szkoły, inspektora oświaty a także została odznaczona złotą i srebrną odznaką ZNP i złotym Krzyżem Zasługi.
W Szkole Podstawowej w Namyślinie przepracowała 40 lat i w 2001 roku odeszła na emeryturę.
Tereska. Terenia. Zawsze uśmiechnięta. Zawsze z rowerem u boku. Czy to w pracy, czy w ogrodzie, czy na spacerze, zawsze mająca dla innych dobre słowo. Z warkoczem zaplecionym w koronę wokół głowy, z papierosem, mocną kawą mogła godzinami opowiadać dowcipy, czy też będąc w bardziej nostalgicznym nastroju, wzruszające niejednokrotnie historie z życia wzięte. Potrafiła przywołać z pamięci imiona i nazwiska nie tylko swoich uczniów, ale też ich dzieci, wnuków czy też innych członków rodzin, które uczyła. Znała na pamięć chyba cały atlas grzybów i dnie całe z koszykiem wiklinowym pod pachą spędzała w lesie, by później suszyć swe zdobycze nad kuchnią węglową tak, by nie straciły nic ze swego aromatu.
Piekła najlepsze na świecie ciastka zwane orzeszkami, robiła nalewkę z orzecha włoskiego wspomagającą trawienie i leczącą dolegliwości najróżniejsze i umiała obłaskawić najgroźniejsze nawet psy. Sama nie mając własnych dzieci pochylała się nad maluchami, wyszukując często w czeluściach swych toreb coś słodkiego dla nich. Taka ciocia - babcia, jak o sobie mawiała, tych najmniejszych. Jej tubalny głos czy śmiech słychać często było w szkole, we wsi, w sklepie czy w kościele. Teraz umilkł.
Na odejście bliskich osób nie można się przygotować. Śmierć zawsze jest nie na miejscu i zawsze nie w porę. Nie pyta, nie uprzedza i nie dyskutuje. Przychodzi i zostawia ból. Ból taki, który ukoić mogą tylko wspomnienia. Te wspomnienia to dar, który łączy nas tu na dole z tymi tam, co już są na górze.
Tereska odeszła od nas 14 maja 2016 r...
Koleżanki
Franciszka Lorenc
Krystyna Woźniak